sobota, 1 stycznia 2011

Gorce i Turbacz

Najwyższy szczyt Gorców, Turbacz obudził we mnie mieszane uczucia. O ile bowiem widoki  są z niego wspaniałe i zapierające dech w piersi, to  widoki zniszczonych drzew raczej przygnębiają. Widok jest jak z filmów katastroficznych, jak nierzeczywisty. Ślady działalności szkodników drzew, które błyskawiczni pożerają świerki są przerażające. Jest to tym bardziej smutne, że przyczynił się do tego człowiek wprowadzając monokulturę świerkową.






Niedaleko od szczytu znajduje się tak zwany „turbolot” – kombinat hotelowo - restauracyjny, nazywany szumnie schroniskiem „Pod Turbaczem”. Nawet ci, którzy nazywają toto schroniskiem, przyznają że mieści się w nim restauracja, kawiarnia i apartamenty, a to przecież kłóci się z ideą i zasadami działania schroniska. Nie mówiąc już o tym, że to "schronisko" jest o 22.00 zamykane na klucz. Jednak widoki z dziedzińca przed turbolotem nie mają sobie równych.



Doskonale widać stamtąd polskie i słowackie Tatry, Beskidy,  no i oczywiście same Gorce.




Będąc już na Turbaczu nie mogliśmy sobie odmówić obejrzenia z bliska słynnej, kultowej Metysówki, chatki która wzięła swoją nazwę od jednego Poznaniaka, zwanego Metysem. Dzisiaj nazwalibyśmy go outsaiderem, w latach 70-siątych był wyrzutkiem i elementem podejrzanym, a później wyrobił sobie opinię nieszkodliwego wariata. Być może był ubocznym produktem cywilizacji, a może był jednym z niewielu widzących wśród mas niewidomych. Twierdził, że wszyscy ludzie, całe życie dążą do tego, żeby mieć lepszy samochód, większą lodówkę, nowocześniejszy telewizor ... nieważne zresztą co. Ważne, że chcą mieć, pomimo tego, że część ludzi już to ma i wcale nie jest z tego powodu szczęśliwsza. Poza tym nie mógł zrozumieć, że ludzie wymyślili mnóstwo różnych maszyn i urządzeń po to, żeby oszczędzać czas, a cały ten zaoszczędzony czas spędzają przed telewizorem. 


On sam mieszkał w Metysówce bez prądu, po wodę chodził do potoku, a po opał do lasu. Mój brat miał okazję się z nim spotkać w latach 90-siątych. Metys mówił wtedy, że w dużym mieście nie wytrzymałby nawet godziny, chociaż przyznawał, że czasami chodzi się kąpać do turbolotu. Rzeczywiście turbolot i Metysówka położone są dość blisko siebie, a droga między nimi obfituje we wspaniałe widoki.
Spędziliśmy noc w turbolocie, chociaż  klimatu schroniska raczej w nim nie ma. Nagrodą za brak klimatu były jednak poranne, różowe widoki. Różowy blask porannego słońca jakoś skojarzył mi się z Homerem i przypomniałem sobie, że w Odyseji opisywał Różanopalcą Jutrzenkę.





piątek, 10 grudnia 2010

Mogilno. Klasztor bez mnichów



Nie jest wprawdzie tak wielki jak ten w Tyńcu, ale klasztor benedyktyński w Mogilnie pochodzi z tego samego okresu, czyli z XI wieku. Ma więc bardzo długą historię, sami Benedyktyni - nieco krótszą, bo wymarli śmiercią naturalną w pierwszej połowie XIX wieku, gdy władze pruskie zabroniły im naboru nowych członków.





 Kościół znajdujący się w klasztorze nieprzerwanie już od prawie tysiąca lat pełni funkcje parafialne i mimo dwukrotnej przebudowy klasztoru zachowała się większość oryginalnych kamiennych ścian kościoła, chociaż część z nich pokryto tynkiem. Odprawiane w nim nabożeństwa różnią się od nabożeństw w innych kościołach, w których brałem udział. Podczas porannej mszy, po noclegu w klasztorze (funkcjonuje tam hostel) zorientowałem się, że duża część jej uczestników to ludzie z różnych, czasami odległych miejscowości, którzy przyjechali do Mogilna tylko po to, żeby wziąć udział w klasztornym nabożeństwie.



Na pewno duży wpływ na niezwykłość nabożeństw ma wyjątkowa akustyka tego kościoła, ale chyba nie bez znaczenia jest fakt, że wszystkie te mury nasiąknięte są historią. Wywiera ona zapewne duży wpływ na uczestników nabożeństw i na prowadzącego je  księdza, tym bardziej, że przebywa on ciągle w klasztorze, bo tam znajduje się jego mieszkanie.
 Szczególnie intensywnie historia przemawia do człowieka w krypcie pod kościołem, w której znajduje się ołtarz nie zmieniany od 10 wieków. Dodatkowo refleksje wzbudza świadomość, że pod podłogą krypty znajduje się miejsce wiecznego spoczynku kilku setek benedyktynów, którzy żyli i krzątali się po tym klasztorze przez 8 wieków.


Przemierzając długie klasztorne korytarze ma się wrażenie, że któryś z tych mnichów zaraz się na nich pojawi.







Z pewnością sprzyjają temu wrażeniu inscenizacje organizowane przez gospodarzy klasztoru na wirydarzu, czyli wewnętrznym dziedzińcu. Niestety takie inscenizacje odbywają się przeważnie latem, więc ich nie widziałem i opisać nie mogę. 

 Doskonale widać klasztor po obejściu jeziora mogileńskiego. Znajduje się tutaj duży cmentarz i nie tylko dobrze widać stąd klasztor ale również wyraźnie słychać śpiew rozlegający się z klasztoru podczas odprawianych w nim oryginalnych nabożeństw.








sobota, 20 listopada 2010

Beskid Żywiecki

W moim przypadku wyprawa w góry to co najmniej 7 godzin podróży w jedną stronę . Zazwyczaj jeździmy małą  grupą w weekend i na miejscu mamy czas bardzo ograniczony. Beskidzkie szlaki są jednak warte tego, żeby się na nich znaleźć


Starczyło nam czasu na odwiedzenie Worka Raczańskiego,










Babiej Góry,





Hali Krupowej



i Pilska.



Na beskidzkich szlakach obcy ludzie mówią sobie „dzień dobry” i życzą sobie nawzajem powodzenia, nie rzucają naokoło śmieci, czują się z górami związani, traktują je chyba jak coś swojego. To właśnie ten, taki jakiś intymny związek ludzi z górami, stwarza niepowtarzalny górski klimat. Mijane osoby nie miały słuchawek w uszach tylko wchłaniały górską ciszę.
We wszystkich schroniskach oddzielonych od szosy trudnym terenem, przez który wiedzie ciężki szlak, jest niepowtarzalna atmosfera wspólnoty przypadkowych osób. Tak właśnie było w schronisku na Rycerzowej, akurat trafiliśmy na duży tłok młodych ludzi i ekipę studentów z gitarą. Atmosfera była bardzo „górska” i przyjemna, chociaż przyszło nam spać na podłodze. Podobny klimat – prawdziwego górskiego schroniska był na Hali Krupowej, załapaliśmy się tam na łoóżka, zapewne tylko dzięki telefonicznej rezerwacji.



poniedziałek, 8 listopada 2010

Grudziądzka jaskinia

Wycieczka miała wieść szlakiem jaskiń grudziądzkich, tymczasem zaczęła się od zwiedzania portu śródlądowego w Chełmnie, dawnej bazy remontowej Żeglugi Bydgoskiej.

Kiedyś w latach 80-siątych, spędziłem w tym porcie, wraz z barką na której pływałem prawie 2 miesiące i miałem obcykane wszystkie ówczesne opcje dojazdu do tego odludnego miejsca. Obecnie port jest w prywatnych rękach, a obok niego znalazła sobie miejsce firma wydobywająca żwir z dna Wisły.

Chełmno znajduje się na wzniesieniu po drugiej stronie rzeki i z portu można podziwiać jego panoramę.

Z portu pojechaliśmy obejrzeć jeden z fortów grudziądzkich

i znajdującą się w pobliżu niego jaskinię.

W dalszej części wycieczki zwiedziliśmy kościółek gotycki w Mokrem,

ruiny zamku w Pokrzywnie

Radzyń Chełmiński

i przepiękny kościółek w Wabczu.